Technologia znajduje drogę: jak wygląda cyfrowe życie w Korei Północnej
Mimo izolacji, mieszkańcy dużych miast korzystają ze smartfonów, aplikacji i rozwiązań, które przypominają nasze. To pokazuje, że nowoczesność dociera wszędzie — choć przybiera różne formy.

- Spis Treści
- Smartfony w Korei Północnej: Jak wygląda „nowoczesność” w kraju bez internetu?
- Co to za modele?
- Czy działa tam internet?
- Co możesz na nim zrobić?
- Cenzura i nadzór
- Kto może mieć taki telefon?
- Podsumowując
- Blog Post
Smartfony w Korei Północnej: Jak wygląda "nowoczesność" w kraju bez internetu?
Tak, smartfony w Korei Północnej istnieją. Serio. Mają swoje marki, swoje aplikacje i… swoje ograniczenia. To urządzenia, które wyglądają jak nasze smartfony, ale działają na zupełnie innych zasadach. W kraju, gdzie codzienność jest podporządkowana ściśle określonym ramom, nawet telefon nie jest tylko telefonem — to narzędzie, które ma służyć konkretnej wizji porządku i bezpieczeństwa. A jednak w oczach wielu Koreańczyków taki telefon to przepustka do wygodniejszego życia, kontaktu z bliskimi i namiastka nowoczesności, której potrzebują tak samo jak każdy z nas.
Co to za modele?
Najbardziej znane to:
✅Arirang
✅Pyongyang Touch / 2423 / 2425
✅Jindallae (Azalia)
Wszystkie są reklamowane jako produkowane w Korei Północnej, ale często to tylko złożone (albo przepakowane) chińskie telefony z wgranym lokalnym oprogramowaniem. W rzeczywistości wiele komponentów pochodzi z Chin, a sam proces produkcyjny polega na końcowym montażu w Pjongjangu. Niby made in Korea, ale z duszą chińskich fabryk. Mimo to mają solidne specyfikacje: nawet 10-rdzeniowe procesory, 4 GB RAM, niezłe aparaty i wygląd jak z zachodniego salonu. Nowoczesny wygląd ma budować prestiż i przekonanie, że Korea Północna także nadąża za światowymi trendami. Tylko że pod obudową kryje się system, który zamiast Google’a serwuje ci portret wodza.

Czy działa tam internet?
No nie. Jest za to Kwangmyong – zamknięty intranet, działający tylko wewnątrz kraju. Zero Google, Facebooka, YouTube’a. Zamiast tego lokalne portale, encyklopedie, e-booki, wiadomości i apki edukacyjne. To coś w rodzaju państwowego internetu w wersji light — wszystko pod pełną kontrolą władz. Cenzura nie tylko wycina niepożądane treści, ale przede wszystkim uniemożliwia kontakt ze światem zewnętrznym. Sieć działa przez sieć komórkową lub specjalne punkty Wi-Fi z autoryzacją, dostępne tylko dla zatwierdzonych urządzeń. A sam fakt, że takie punkty w ogóle istnieją, i tak jest uznawany za oznakę postępu.
Co możesz na nim zrobić?
Zaskoczę Cię: sporo. Obejrzysz lokalne filmy i seriale, zagrasz w gry, zrobisz selfie, a nawet zamówisz jedzenie albo zrobisz prezentację multimedialną (jeśli system na to pozwoli). W telefonach można korzystać z aplikacji edukacyjnych, słowników, a nawet systemu rozpoznawania twarzy czy narzędzi AI. Brzmi nowocześnie? Bo takie ma brzmieć. Smartfon ma wyglądać jak twój, byś nie myślał, że coś jest nie tak. Wszystko oczywiście w ramach „bezpiecznej” treści dostarczonej przez państwo — nic spoza dozwolonej listy nie przejdzie. Jak w szkolnej bibliotece: możesz czytać, ale tylko to, co zatwierdził nauczyciel.

Cenzura i nadzór
Każdy plik, apka i zdjęcie muszą mieć rządowy podpis. Smartfon nie odpali nic, czego nie zatwierdziło państwo. Taki podpis to cyfrowa pieczątka, która autoryzuje, że dana treść nie zawiera żadnych „reakcyjnych” informacji. Nawet jeśli sam nagrasz filmik, może się okazać, że nie da się go odtworzyć, bo nie został zatwierdzony. Nie ma opcji, że podepniesz telefon do komputera i wgrasz film z Zachodu — nawet port USB może być zablokowany.
Telefon sam pilnuje, żebyś nie zrobił czegoś „nie tak”. Dosłownie: ma wbudowane aplikacje szpiegujące, które wysyłają dane do służb. Urządzenie może monitorować Twoje działania, wykrywać „podejrzane” pliki i wysyłać automatyczne raporty. Działa to jak wbudowany donosiciel z algorytmem zamiast sumienia. Zdarza się nawet, że telefon nie pozwoli otworzyć pliku, który sam stworzył — bo nie ma zatwierdzenia systemowego. Witamy w krainie, gdzie smartfon wie lepiej.
Kto może mieć taki telefon?
W praktyce: głównie mieszkańcy Pjongjangu, studenci, handlarze i urzędnicy. Ceny smartfonów są wysokie (nawet 500 USD), więc stać na nie tylko zamożniejszych. Zakup i rejestracja urządzenia wymagają zgody władz, a każda karta SIM jest przypisana do konkretnej osoby. Oznacza to, że wszystko, co zrobisz na swoim telefonie, jest bezpośrednio powiązane z Tobą. Osoby z „niepewnym” statusem politycznym mogą mieć problem z uzyskaniem pozwolenia. W skrócie: im bardziej jesteś lojalny, tym więcej możesz klikać.
Podsumowując
Smartfon w Korei Północnej to nie tylko urządzenie. To symbol nowoczesności, ale też narzędzie kontroli. Niby masz wolność, ale tak naprawdę wszystko działa na zasadach ustalonych przez państwo. Każda aplikacja, każdy klik, każdy zrzut ekranu — wszystko przechodzi przez filtr zaufania. Trochę jakbyś miał iPhone’a, który dzwoni tylko do kolegów z klasy, pokazuje tylko zatwierdzone przez nauczyciela filmy i robi zdjęcia, ale tylko w obecności opiekuna. Brzmi śmiesznie? Dla mieszkańców Korei to codzienność, z którą nauczyli się funkcjonować. A mimo to smartfony tam są, działają i — w swojej ograniczonej formie — są oknem na świat. No dobrze, na państwowo przefiltrowany świat. Choć bądźmy szczerzy — u nas też wszystko jest kontrolowane, tylko w bardziej wyszukany, marketingowo elegancki sposób. U nich czuwają aplikacje bezpieczeństwa, u nas — algorytmy personalizacji i regulaminy, których nikt nie czyta.
Źródła: Daily NK (dailynk.com), Pan Pacific Agency (panpacificagency.com), Wikipedia (wikipedia.org)
Zdjęcia/Ilustracje: Daily NK (dailynk.com),Pan Pacific Agency (panpacificagency.com), Freepik (freepik.com)
Film: YouTube Daily NK
Autor: Natalia